Generalnie ja fotografuję proste rzeczy, więc ten projekt nie może odstawać za bardzo. Jakieś takie inscenizacje, ustawianie modeli, czy chociażby przedmiotów - to nie moja bajka. Ja fotografuję sytuacje zastane. W momencie gdy coś istnieje gdzieś w rzeczywistości, zauważam to, oceniam jako interesujące - robię zdjęcie.
"Relacje" to dla mnie temat raczej trudny. Z jednej strony te wszystkie pomysły na relacje kszałtów i kolorów, obiektów i innych, to wszystko wypatrzone, zauważone, odkryte na nowo wśród gąszczu komunikatów wizualnych które do mnie docierają w każdym momencie - no spoko, ale jak już idę z aparatem na zdjęcia to właśnie po to. Więc to nie wyzwanie, nie rozwój, tylko banał.
Pozostają te relacje, które przychodzą do głowy jako pierwsze po uslyszeniu tego słowa. Międzyludzkie. I tutaj robi się trudno, fotografowanie czyichś nie wchodzi w grę, z powodów wyszczególnionych w akapicie pierwszym. Pozostają własne. A w tym przypadku ich ilość dramatycznie spada. Są te nieprzepracowane. Są te nie do końca jeszcze akceptowane. Są te do fotografowania niebezpieczne.
Ale jest taka jedna relacja, najdłuższa z tych dobrych które mam. Z moją żoną.
Postanowiłem zacząć przyglądać się tym wszystkim drobiazgom, które mijam na codzień, które czasem są niezauważalne, czasem wkurzające, najczęściej niedoceniane. Tym, które powinny każdego dnia przypominać mi, że taka relacja w moim życiu zaistniała.